W moim najdłuższym wpisie czyli Projekcie 30:30 opisywałam moje wszystkie 30 prac, jakie miałam w swoim życiu przez 30 lat mojego życia. Jedną z nich jest praca jako tzw. graphic recorder. Poniżej znajdziesz przedruk fragmentu, w którym opisuję ten zawód. Poznasz w nim m.in. dwa główne mity, jakie widzę, że funkcjonują wokół usługi o tajemniczej nazwie graphic recording nazywanej też czasem graphic facilitation, graphic harvesting, czy też po prostu scribing.
(a więcej o samej usłudze możesz także przeczytać w zakładce graphic recording).
Graphic Recorder (skryba wizualny)
Moją drugą – po trenerstwie – dziedziną, w której działam, jest graphic recording (w skrócie GR) – zajmuję się nim od 2013 roku. Czym jest graphic recording?
Najpierw pokażę to półżartem niezwykle trafnym memem autorstwa Oli Krawczyk, także graphic recorderki (leży wspólnie ze mną i z Jadźką z Jadźka Rysuje na ostatnim zdjęciu)
Na na poważnie – graphic recording jest tym:
Po co się go wykonuje? Żeby uczestnicy spotkania mieli okazję głębiej przetworzyć najważniejsze informacje, a w efekcie więcej z niego wynieść.
Jak dokładnie przebiega GR? Wejdźcie w moje buty i spróbujcie zrozumieć proces. Hasła klucze to: na żywo / szybko / esencjonalnie / na dużym formacie / w sposób widoczny dla uczestników. Opowiadam też o tym w tym wywiadzie, jakiego udzieliłam w trakcie konferencji Power of Content Marketing. Poniżej także kolejny poglębiający filmik naszego autorstwa:
Co można rysować w taki sposób? Wszelkie okazje, w których w jednym miejscu są dwa składniki naraz: ludzie oraz informacje. Czyli konferencje branżowe, konferencje typu TEDx, konferencje otwarte, zamknięte, spotkania strategiczne, off-cite’y, warsztaty, burze mózgów, prezentacje produktowe, zebrania, szkolenia, seminaria, wykłady itp. Tak jak wspomniałam: jeśli są tam ludzie i Ci ludzie wymieniają się jakimiś informacjami, jest tam też miejsce dla graphic recordera.
Lekcja Czterdziesta Szósta – klienci mają świetne pomysły
Dacie wiarę, że to Klient mnie oświecił, że jest coś takiego, jak graphic recording? Któregoś dnia dostałam maila z propozycją rysownia w czasie spotkania, w trakcie którego zaprezentują się społeczne startupy (nazywało się to: Pierwsze Laboratorium Innowacji Liderskich, więcej informacji o spotkaniu tutaj). A ponieważ mnie nie trzeba dwa razy zachęcać do podjęcia jakiegoś nowego wyzwania biznesowego (przypominam: otwartość na doświadczenie w NEO-FFI na poziomie 76%!), z wielkim entuzjazmem przyjęłam propozycję.
Uwaga, będzie żenująco – pokażę Wam mój pierwszy graphic recording! Taki pierwszy, pierwszy! 😀 Historia stojąca za kulisami jego powstawania jest urzekająca i stanowi naukę samą w sobie, dlatego śpieszę się już nią podzielić. Oto one, jedyne w swoim rodzaju, dowody na to, że każdy kiedyś zaczynał i robił tak jak umiał. Czyli… no, nie oszukujmy się, średnio na jeża, a nawet zwyczajnie ordynarnie – SŁABO
Wyraźnie widać na tych planszach dokładnie tego dnia narodzoną fascynację nowym produktem, z którym zapoznał mnie mój Klient, a mianowicie: farbkami w sztyfcie. Do tej pory je uwielbiam, choć nie używam ich już tak często jak kiedyś (dziś właściwie nie używam ich wcale). Byłam tak podniecona ich konsystencją, kolorami i działaniem, że w sposób maniakalny (co widać na rysunkach) chciałam je wykorzystać wszędzie gdzie popadnie. Coś napisać farbkami? Proszę bardzo! Narysować? Ależ proszę! Zrobić granatowe tło w paski, które kompletnie odciągnie uwagę od całej merytoryki tych i tak trudnych do rozczytania zapisów wizualnych? No jaha!
Klasyczna sytuacja dziecka, które dostało nową zabawkę i chciało się nią nacieszyć i wybawić za te wszystkie lata nie posiadania tej zabawki 🙂 Poza wielką radością i chęcią eksploracji nowego gadżetu, co mam jeszcze wspólnego z dzieckiem? Tempo nauki. Dzieci uczą się przecież błyskawicznie. Filmik, który umieszczony jest na początku tej Pracy 27 (czyli ten) pokazuje wykonywanie mojego zapisu graficznego w czasie drugiego wydarzenia, na którym rysowałam, czyli można by przyjąć, że to moja drugi zapis w życiu. Czy widzisz, o ile lepszy jest w porównaniu z pierwszym eventem?
I żeby była jasność – temat tej lekcji brzmi „Klienci mają świetne pomysły”. Naprawdę tak uważam. Gdyby nie ten Klient, to być może moja przygoda z graphic recordingiem zaczęłaby się o wiele później (albo wcale). Gdyby nie ich inicjatywa, to nie miałabym okazji odkryć, że jest coś takiego jak farbki w sztyfcie, co jest bardzo fajnym narzędziem dla dzieci, młodzieży i dorosłych, jeśli chodzi o rysowanie na dużym formacie. Wielokrotnie to właśnie moi Klienci wpadali na świetne pomysły i przychodzili do mnie z pytaniem „da się zrobić?”.
To z inicjatywy i pomysłu Klienta zaczęłam robić graphic recording.
To z inicjatywy i pomysłu Klienta zaczęłam robić filmy rysunkowe (poniżej nasz pierwszy film w naszej historii), a tu znajdziecie dwa pozostałe dla tego samego Klienta):
To z inicjatywy i pomysłu Klienta kiedyś wykonywałam GR w trakcie pierwszych dnia otwarcia wystawy IDEE w Młynie Wiedzy w Toruniu, gdzie w życiu bym nie wpadła, żeby robić graphic recording z ludzkich interakcji z obiektami w muzeum (zobaczysz je poniżej):
To z inicjatywy i pomysłu Klienta robiłam kiedyś 6 razy graphic recording na lekcji matematyki oraz 6 razy na lekcji historii, żeby pokazać dzieciakom, że mogą sobie tak łatwo robić notatki w swoich zeszytach (możecie o tym przeczytać tutaj).
To z inicjatywy i pomysłu Klienta zrobiłam mój pierwszy GR w Unii Europejskiej poza Polską (w Amsterdamie):
To z inicjatywy i pomysłu Klienta kiedyś robiłam GR smartpenem (to taki specjalny długopis firmy Livescribe), dzięki czemu to co ja rysowałam w notesie, było widoczne w zdigitalizowanej formie na ekranie projektora z zaledwie 1 – 2 sekundowym opóźnieniem.
To z inicjatywy i pomysłu Klienta byłam kiedyś jedną z „atrakcji” w trakcie serii wydarzeń związanych z premierą nowego katalogu IKEA 2016/2017.
Klienci mają świetne pomysły. A że wiedzą, że ja nie dość, że też takie mam, to jeszcze jestem gotowa do realizacji najbardziej szalonych inicjatyw, czy to związanych z graphic recordingiem, czy po prostu z szeroko pojętym myśleniem wizualnym, to często się spotykamy na kreatywnej drodze naszego wspólnego krejzolstwa.
Lekcja Czterdziesta Siódma – o edukowaniu klientów
To, że Klienci mają niesamowite pomysły – to jedno. Ale to, że trzeba ich równolegle nieustannie edukować i uświadamiać na czym polega wartość graphic recordingu – to drugie. Graphic recording jako usługa wspierająca zapamiętywanie nie jest „hitem tego lata” czy wielką nowością: wzmianki o pierwszym zarejestrowanym graphic recordingu pojawiły się już w latach 70. w Stanach Zjednoczonych (uświadamiam: Power Point istnieje dopiero od 1987 roku). Natomiast w Polsce rzeczywiście jest to nadal dziedzina dość nowa – a przez to prężnie się rozwijająca. Na świecie ilość osób, które się tym zajmują jest bardzo duża – polecam obserwowanie międzynarodowej grupy Graphic Facilitation liczącej dziś (tj. 29.05.2017) ponad 10000 członków. Jak jest w Polsce? Ja wiem o kilkunastu osobach, które zajmują się tym zawodowo u nas w kraju.
[FM_form id=„1”]
Tak już z nowościami bywa, że gdy coś jest nowe i mamy niepełne informacje, łatwo jest to spłycać i upraszczać, tworząc wokół tego aurę banału. I tak, poprzez 3 letnią praktykę skryby wizualnego dopatrzyłam się już sporej ilości mitów, jakie funkcjonują wokół tej usługi. Jakie to są mity? Rozprawię się na razie z dwoma:
Mit 1 – to banalna praca, każdy może ją wykonywać.
W gronie naszych polskich skrybów delikatnie mówiąc zawrzało, gdy przeczytaliśmy artykuł w Inn Polska (tutaj całość), z którego tonu wynikało, że jeśli nie umiesz rysować – robienie GR‑u to praca idealna dla Ciebie. Powtarzam to od zawsze i będę powtarzać do znudzenia: nie, graphic recording to nie jest zajęcie dla każdego! W Magazynie Tu i Teraz w ramach cyklu „alfabet zawodów” możecie przeczytać z jakimi cechami i umiejętnościami według mnie wiąże się zawód skryby wizualnego.
Mit 2 – graphic recording to fajna atrakcja na wydarzeniu. I tylko atrakcja.
Do obłędu doprowadza nas, graphic recorderów, nazywanie nas: atrakcją, urozmaiceniem, ciekawostką i innymi określeniami, które wskazującymi, że oto chcieliśmy, drodzy uczestnicy, jakoś Was zabawić, więc sprowadziliśmy takiego tu artystę, który sobie coś tam bazgrze. Owszem, ta usługa na pewno dodaje prestiżu i nietypowości wydarzeniu, ale to nie jest to jedyna korzyść, jaką zyskujemy. Ale najczęściej Klienci zaczynają to rozumieć, kiedy przynajmniej raz rzeczywiście zatrudnią graphic recordera i będą mieli okazję obserwować go przy pracy, efekty jego pracy i zobaczą, jak reagują na to uczestnicy wydarzenia i jak bardzo na tym korzystają. Przychodzą potem nieco jak psy z podkulonymi ogonami i oddają należyty szacunek i pokłony, którego wcześniej nie mieli możliwości z siebie wykrzesać, bo zwyczajnie nie przeżyli na własnej skórze.
Nie zapomnę też, jak fatalnie się poczułam, kiedy konferansjer zapowiedział mnie mniej więcej tymi słowy (słowa kluczowe podkreślam, gdyby Wam jakimś cudem umknęły):
„A tu po lewej, ta piękna kobieta to Klaudia Tolman, Ryślicielka, która będzie rysowała takie piękne rysunki z tego, co będziemy mówić”
(Od tego wydarzenia w moim Niezbędniku Zamawiającego GR jest dokładna instrukcja jak mam być przedstawiona).
Z całym szacunkiem, ale nie jestem zatrudniana po to, aby tam pachnieć, błyszczeć i być piękną kobietą, tylko jestem zatrudniona, żeby być najbardziej skupionym i najbardziej wielozadaniowym uczestnikiem wydarzenia, słuchać absolutnie wszystkiego, co mówią prelegenci (a niejednokrotnie mówią koszmarnie nudne albo sztampowe rzeczy, których nie da się wręcz słuchać i wiele osób w tym czasie wychodzi z sali – poza mną…), do tego analizować, to co mówią, wyciągać z tego absolutną esencję, rysować i pisać na wielkiej – czasem niedoświetlonej, mimo takiego wymagania – kartce papieru w sposób zrozumiały nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich, którzy będą tę planszę oglądać. A przy tym stoję przez ponad 8 godzinna nogach, bo tyle trwają te wydarzenia, jestem w toalecie może z raz albo dwa przez cały dzień, czasami też nie zdążę zjeść obiadu (albo – o zgrozo! – organizator pomimo wyraźnych próśb i instrukcji, mi go wcale nie zapewnił), więc pracuję na wysokich obrotach przez cały ten czas uwijając się jak mały króliczek Duracella, a na koniec wydarzenia, kiedy konferansjer albo organizator składa podziękowania wszystkim sponsorom, partnerom, partnerom medialnym, wszystkim przybyłym uczestnikom, wszystkim prelegentom, rodzinie prelegentów za ich szczęśliwe poczęcie, a także miejscu (np. hotelowi) za sprawne zorganizowanie przestrzeni, to właśnie wtedy, kiedy w mojej głowie trwa samochwalna mantra ratująca mnie przed porzuceniem tego fachu, mantra powtarzająca „Well done, Klaudia!”, to właśnie wtedy ten konferansjer po trwających lekko licząc siedem minut podziękowaniach zapomina podziękować mi, stojącej najbliżej sceny, najbardziej widocznej, najbardziej styranej na tym evencie osobie, która po powrocie do domu po przekroczeniu progu upada na twarz z wycieńczenia i mogłaby przespać 32 godziny pod rząd… Ale oczywiście tego nie robi, bo pewnie następnego dnia robi dokładnie to samo przez 8 godzin, następnego dnia to samo, i następnego dnia to samo… Każdego dnia przemieszcza się też między miastami tachając ze sobą 20 kilogramów mazaków. I nikt jej w tym czasie publicznie nie dziękuje… Ale nic to, przynajmniej na początku powiedział, że jestem piękna i będę pięknie rysować. Czyli właśnie to, co jest w mojej pracy najważniejsze… Ech.
A więc nie – GR to nie jest TYLKO atrakcja. I to niezależnie z jakiej perspektywy byśmy na to patrzyli:
- Z perspektywy osoby go wykonującej cholernie ciężka fizycznie i psychicznie praca (ze wszystkich, które aktualnie wykonuję absolutnie najcięższa. Praca na stoisku z warzywami na bazarku, w pralni, jako sprzątaczka czy „pucyaut” to przy graphic recordingu pierdnięcie).
- Z perspektywy organizatora konferencji jest to bardzo skuteczne wzmocnienie marketingowe. Dlaczego? Uczestnicy konferencji, zawsze ochoczo fotografują plansze, udostępniają je potem w Internecie, tagują się na zdjęciach, robią zdjęcia fragmentu rysunku, dyskutują o nim na swoich wallach). Wiedza oraz energia ze spotkania rozprzestrzenia się wirusowo po sieci. Jak kiedyś usłyszałam od kilku uczestników konferencji: taki graphic recording dodaje także prestiżu do konferencji, bo nadal jest to jednak usługa luksusowa.
- Z perspektywy uczestników: obecność graphic recordera i jego prac pomaga bardziej zaangażować w temat (dzięki temu, że mają go w „namacalnej” formie), zbliżyć uczestników do ważnych wniosków (do których by nie doszli mając tylko łatwo umykającą treść werbalną, która jednym uchem wchodzi, a drugim wychodzi). Co więcej spotkanie / konferencja stają się bardziej owocne i produktywne – nie jest to kolejna sesja gadających głów, które dyskutują sobie w próżnię. Treści wizualne są przez ludzi zapamiętywane na dłużej – stąd konferencja i każde z wystąpień będzie żyło w głowach odbiorców nie tylko w dniu konferencji.
No ale żeby nie było tak śmiertelnie poważnie, to na koniec polecam obejrzeć dwa wystąpienia merytoryczne z lekką nutką stand-upu.
Pierwsze z zeszłorocznej konferencji organizacji International Forum of Visual Practitioners 2015 ze świetną Julie Gieseke, która w krzywym zwierciadle i z dużą dawką humoru opowiada o pracy graphic recordera (ta najgłośniej rechocząca i kudłata w kadrze to ja).
I drugie – wystąpienie ponownie Julie Gieseke ale tym razem w duecie z Emily Shepard, które w czasie tegorocznej konferencji organizacji International Forum of Visual Practitioners 2016 dały świetny występ: „The Ultimate Report Out: 432 unspoken truths about graphic recording”. Te dwa filmy to kolejne materiały, które pomogą Wam zrozumieć o co chodzi i o co nie chodzi w graphic recordingu.
Jeśli podobał Ci się ten artykuł, może Cię też zainteresować to: