Docierają do mnie różne historie od ludzi, w życiu których rysowanie odegrało w pewnym momencie jakąś ważną rolę. Szczególnie mnie oczywiście cieszą te opowieści, w których i ja mam swój udział. Oto jedna z takich historii.
Pokażę ją Wam w formie mojej korespondencji z bohaterką tej opowieści. Skróciłam ją do niezbędnego minimum i poprawiłam interpunkcję, aby przekazać Wam sedno sprawy 🙂
Poznajcie nową szczęsliwie nawróconą – Gosię Baworowską.
17 września 2013 dostaję wiadomość na profilu Myślenie Wizualne:
Kochana, widziałam Cię na TEDzie we Wrocławiu, bardzo przeżyłam Twój wykład. Zawsze lubiłam rysować i czuję podobnie jak Ty. Narysowałam swoje marzenie: jak jadę autem z prawem jazdy w kieszeni, uśmiechnięta, widząca, spokojna. Obrazek ewoluawał wraz z moim kursem: dorysowywałam szczegóły, pokolorowałam, dodałam skrzyżowanie i rowerzystów. Rysunek długo wisiał u mnie nad łóżkiem, potem go rytualnie spaliłam. Dziś zdałam egzamin za drugim razem (mam 42lata). Dziękuję również Tobie. Pozdrawiam. Gosia
Odpisuję zatem: Gosia, nawet nie wiesz, z jakim niedowierzaniem przeczytałam Twoją wiadomość! Mam gęsią skórkę ilekroć ją czytam! Tak bardzo Ci dziękuję! Tak się cieszę dla Ciebie, jak wspaniale, że się to dla Ciebie skrystalizowało. Skoro to Ci się udało, to uda Ci się o wiele, wiele więcej. PS Nie wiem jak rozumieć „widząca”. Co to znaczy?
Gosia wyjaśniła mi hasło „widząca”:
A narysowałam sobie trzecie oko oraz taką bańkę wokół auta – ochronną, co miało znaczyć, że chcę nauczyć się jeździć intuicyjnie, wewnętrznym kierowcą doskonałym. Właśnie pakujemy się z mężem i za tydzień przeprowadzamy się z Wro do Londynu. To też jakiś cud. A jeszcze kilka innych marzeń sobie narysowałam. Ale o nich na razie sza!
Spytałam Gosi, czy ma może zdjęcia swojego rysunku:
Właśnie o to chodziło, żeby żadnych foci nie było, żeby wszystko równo wjechało do podświadomości na amen. Fajne było to, że wiedziałam, że mogę sobie ten obraz zmieniać, i że władam moim marzeniem w zupełności. Np. po jakimś czasie zauważyłam, że autko narysowałam w lewym górnym rogu A4, jadące w lewo i że za mną jest pusta kartka, a przede mną koniec papieru. Odcięłam cały pusty tył a do przodu dokleiłam płachtę A3 i dorysowałam całe skrzyżowanie ze znakami, i innymi pojazdami. Potem mąż zerknął i stwierdził, że to skrzyżowanie jest niemożliwe i że połowa ludzi jedzie pod prąd, więc je poprawiłam. Wymazywałam, dorysowywałam… Potem jak się już ten program załadował, to czułam jakąś wewnętrzną, przemożną siłę co mnie pchała do różnych działań i do różnych ludzi i to wszystko ziarnko do ziarnka się zbierało w doświadczenia, pewność siebie i w końcu: SPEŁNIENIE.
Od narysowania rysunku do spełnienia minęło 7 miesięcy. A zaczynałam od totalnego zera.
Cały proces nauki i wszystkiego co się działo bardzo uważnie obserwowałam i zapisywałam w kalendarzu. Dużo rysowałam też znaków drogowych, skrzyżowań, przepisów, rozkładu płynów pod maską, wielkości typu: gdy widoczność na 5m to mogę włączyć przeciwmgielne tylne, albo w tunelu w korku stoimy w odstępie 5m, itd. Rozrysowałam się motoryzacyjnie.
Wiem, że poszłam na TEDa dla Ciebie, A Ty dla mnie zrobiłaś swój wykład. 100% wiedziałam o co Ci chodzi i po co to jest. I zadziałałało!
Nie mogłam się nadziwić, ile dobrej energii, ile pozytywnego feedbacku mi Gosia dała swoją historią!
Niestety wszystkie opisywane rysunki wraz z kolorowym zeszytem do nauki jazdy i przepisów drogowych pod tytułem: „Gosia odkrywa motoryzację” podarowałam mojemu wspaniałemu instruktorowi wczoraj – dzień po egzaminie.
Ach, mogłabym o tym gadać i pisać w nieskończoność. Pewnie dlatego, że już dawno niczego nowego nie nauczyłam się od zera i nie zdałam żadnego egzaminu. A to zdrowo jest tak od czasu do czasu zdać sobie jakiś egzamin.