No i jak tam, siedzisz w domu (czy to z powodu #koronawirus, czy tak po prostu, bo w pracy z domu jesteś wyjadaczem)? Przechodzę od razu do konkretów i w tym wpisie pokazuję Ci – mając na uwadze ogólnopolski przymusowy #homeoffice związany z kwarantanną COVID-19 – metody na ułatwienie sobie życia w swoich domowych progach przy pomocy banalnego użycia myślenia wizualnego.
Skoroś zawitał/a w progi mojego internetowego domu, czyli na moim blogu, to zaczniemy, jak w każdym porządnym domu od ciepłego „to czego się napijesz?”. Ale ponieważ ja lubię ubrać moje wpisy w literacką mini-ucztę, no, taką tycią biesiadę (ale za to o ambicji stadionowego koncertu), to okraszam to oczywiście moim niedorzecznym poczuciem humoru, które z tego co wiem, bawi przede wszystkim mnie samą oraz moich siedmiu psychofanów 😜 Zapraszam!
1. Organizacja herbat
Przyjmuje się, że w większości polskich domów są przynajmniej te 3 rzeczy:
- pachnące nostalgią zbierawczego, przydasiowego komunizmu miejsce na siatki-szelestki (jest to często dziurawa mleczna tuba z IKEA, kto ma – wpisujcie miasta!);
- kosz na śmieci – koniecznie pod zlewem!;
- przynajmniej 1 para wyświechtanych i nieapetycznych kapci dla gości w rozmiarze uniwersalnym, czyli zbyt dużym i zdecydowanie zbyt znoszonym.
A jeśli jesteśmy już wyjątkowo udanym egzemplarzem polskości wcielonej, to w domu mamy też gratis czwarty element: jakaś półka czy szuflada z herbatami różnych rodzajów (no chyba, że masz na chacie tylko jednego smutnego żółtego Liptona, a jeśli tak, to spytam grzecznie: czemu tak gardzisz życiem?!). No i mamy sobie tą półkę, przychodzi do nas gość (wiadomo, k i e d y ś , bo kto by teraz w czasach zarazy grał w ruletkę odwiedzin), my go chcemy po królewsku ugościć, nieba chcemy uchylić, więc pytamy dumnie:
- Czego się napijesz? Kawy? Herbaty? Wody?
Gość mówi:
- Herbaty.
- A jakiej chcesz tej herbaty?
I listujesz szaleńczo, gotów na zgarnięcie nagrody dla Najlepszego Recytatora Herbat z Listy w promieniu 17 km:
- Zwykłej czarnej, earl grey’a, zielonej, zielonej z pomarańczą, rooibosa…?
I kiedy nawet nie jesteś w połowie listy, słyszysz te słowa podcinające skrzydła Twojej perfekcyjnej polskiej gościnności:
- Aaaaas, zrób jakiejkolwiek…!
Albo jeszcze wersja „na Ciotkę Przepraszamżeżyję” z miejscowości Nieróbsobiekłopotu:
- A daj tej, co Ci najgorzej schodzi i nikt jej nie pije!
Albo jeszcze jest wersja „przerasta mnie wybór herbaty, jam taki zagubion”:
- Daj zwykłą czarną!
(W moim życiu jest jeszcze jedna legendarna wersja z udziałem mojej przyjaciółki Jadźki oraz śp. Michała, brzmi ona „Daj najtańszego Liptona!”, ale to zrozumieją tylko Ci, którzy znają Jadźkę, znali Michała i znają ten żart sytuacyjny 😂 Wam to właśnie dedykuję ♥️!)
Znasz to? 🥺
No więc metodą na uniknięcie tych przedziwnych dialogów i dość egzotycznym rozwiązaniem jest ułatwienie życia naszemu gościowi i pogrupowanie herbat w większe kategorie (np.: herbaty czarne i czerwone, herbaty zielone, herbaty ziołowe i inne). Zapraszamy wówczas gościa do interaktywnej samoobsługi, wyjęcia białych pudełek z półki i samodzielnej zabawy w „To czego się napijesz?”. No i gość ma zajęcie, nurkuje w tych kilkunastu pudełkach, wącha, zagląda, potrząsa, otwiera, zamyka, a przy tym wszystkim czuje się jak w sklepie z zabawkami, ale takim dla dużych, nudnych ludzi z kredytem we frankach i cieszących się możliwością wyboru herbaty. A Ty możesz w tym czasie wstawić wodę, pogłaskać kota albo wydłubać z między zębów kawałek jedzenia, co go nie zdążyłaś/eś wydłubać przed przyjściem gościa.
Jeszcze jak do tego dorzucisz moją perełkę, którą uwielbiam podrzucać moim gościom, czyli po wyborze herbaty powiesz im otworzywszy półkę z kubkami: „To teraz wybierz sobie kubek”!, to w ogóle jesteś Gospodarz Na Medal.
2. Organizacja szmat w kotłowni
No tu się nie ma co rozwodzić (chyba, że rzeczywiście się akurat rozwodzisz, to ja kibicuję, uważam, że rozwód to nie jest zła wiadomość, to trudny czas, ale uwalniający dwóch ludzi, co nie są ze sobą szczęśliwi, ale już koniec dygresji, zamykamy nawias i wracamy do szmat, aha i rozwody rozwodami, ale proszę się w przyjaźni rozstawać i od szmat się właśnie nie wyzywać, bo to nieładnie, i teraz już ten nawias, obiecuję). Któregoś razu wprowadziłam w naszej kotłowni 3 rodzaje wieszaków. Żeby Bartkowi było łatwiej się połapać który do czego służy, poczyniłam bardzo ważne kroki. Skup się, są bardzo skomplikowane. Przedstawia je zdjęcie:
3. Organizacja przypraw
Uwielbiamy gotować. I ja, i Bartek. Z czego Bartek robi to o tysiąc razy lepiej ode mnie, więc w praktyce to on u nas w domu gotuje, a ja skręcam meble i wymachuję wiertarką i wyrzynarką tak, jak internauci szastają memami o koronawirusie. Bo jestem w tym lepsza niż Bartek, jako i Bartek jest ode mnie lepszy w kulinarnym podbijaniu mojego sercołądka.
Dlatego gdy mój mistrz czaruje w kuchni (a ja np. buduję drewniane grządki do naszego warzywnika albo skręcam stojak na opony w garażu), porządek i organizacja w szufladzie z przyprawami nabiera dla niego bardzo wysokiego priorytetu. Dlatego też przyprawy od początku naszego zamieszkania w tym domu pogrupowane zostały przeze mnie dużymi kategoriami:
Każdy słoiczek jest podpisany (czasem skrótowo jak np. „MAJ.” na majeranek, żeby nie trzeba było „za długo czytać”, gdy groszek cukrowy albo inny stek się przypala na patelni), a zdarza się, że i niektóre z nich mają mini-rysunki:
4. Organizacja leków
Podobne porządki (bo ja lubię porządek, porządek na prezydenta!) panują w naszej szufladzie z lekami. Wszystkie leki są przynajmniej raz w roku poddawane przeze mnie dokładnemu przeglądowi: przeterminowane leki wyjmuję z papierowych opakowań i wrzucam do siatki do oddania do apteki (i przy okazji apel: nie bądźcie ekologicznymi bezmyślnymi fajami, róbcie to samo: wyjmujcie leki z opakowań, apteka nie zbiera ŚMIECI ale PRZETERMINOWANE LEKI. Kartonik i ulotka nie jest lekiem, jest śmieciem!) a leki, które są nadal zdatne do użycia, są grupowane w podkategorie. Żebyśmy wiedzieli gdzie czego szukać. Nie, że aspiryna obok clotrimazolum, a syrop na kaszel pod furą plastrów. Litości! Środki na brzuch mają swoją sekcję, środki okołoprzeziębieniowe także, waginalne przytulają się do urologicznych (close enough!) a rekordowa ilość termometrów na tej planecie spięta jest recepturką (mam taki fetysz, zbieram termometry, nie wiadomo po jakiego wała, choć może dlatego bo każdy z nich pokazuje inną temperaturę i nigdy nie wiem, który właściwą 😂). A wszystko ekologicznie przydobromirzone* kartonami, czyli pooddzielane tak, żebyśmy wiedzieli, gdzie potem co odkładać:
* "przydobromirzyć": radosne słowotwórstwo wzięte od kultowej postaci Pomysłowego Dobromira
Zresztą skoro o lekach mowa – w zeszłym tygodniu opublikowałam na moim blogu także budzący sporo emocji post o wykorzystaniu myślenia wizualnego w medycynie. Znajdziesz go tutaj. A w nim kolejne 5 sposobów na ryślenie w służbie naszego zdrowia. Polecam!
5. Organizacja właściwie… WSZYSTKIEGO!
No właśnie. Mówię o sobie, że jestem małym Pomysłowym Dobromirem. Kto nie wie kto to jest Pomysłowy Dobromir (sama się dziwię, że ja wiem! – ta bajka była emitowana w latach 1973 – 1975, a ja się urodziłam w 1986 😂), ten niech spędzi 30 sekund na obejrzeniu poniższej reklamy GE Money Banku z 2009, który sprytnie wplótł unikatowe umiejętności pomysłowości i inżynierskiej kreatywności Dobromira w swój przekaz marketingowy 😜
Pewnie dlatego tak się irytuję, kiedy ktoś słysząc, co robię, nazywa mnie w uproszczeniu artystką. Serio, nieprzyzwoicie mnie to frustruje! 🤬Pewnie dlatego, że artysta tworzy (ok, ja t e ż tworzę), ale w moim mniemaniu artysta tworzy z potrzeby tworzenia i z potrzeby wyrażania siebie. Zwrócenia uwagi na jakieś ważne zagadnienie w naszych czasach. Artysta tworzy, bo lubi rzeczy piękne i chce, żeby efekt jego tworzenia był piękny, poruszający, czasem prowokujący. Artysta chce tworzyć, bo chce zostawić po sobie spuściznę swojej wrażliwości. Chce pozostawić ślad.
A ja? Ja w ogóle nie tworzę z tych pobudek.
Ja tworzę tak, jak tworzy inżynier. Jak programista. Ja tworzę z potrzeby usprawnienia. Polepszania. Udoskonalania. To co tworzę, ma działać. Ma sprawić, że coś działa lepiej. Może szybciej? Produktywniej? Tworzę, bo to co tworzę ma mi ułatwić życie. Ma i n n y m ułatwić życie! Ma oszczędzić czas. Ma przynieść hajs (mi albo komuś).
Dlatego właśnie nie jestem artystką, tylko jestem już bardziej inżynierem, usprawniaczem, majsterkowiczem, do-it-yourself’em. Jestem Pomysłowym Dobromirem, MacGyverem i Adamem Słodowym* razem wziętymi! Uwielbiam automatyzację, procedury (sic!), uwielbiam robić różne rzeczy manualnie, uwielbiam tworzyć coś z niczego (kompostownik z palet, mój ty przyjacielu! 😍 doniczki z puszek po kocim żarciu, moje Wy cudowne! 😍 donice z drewna popaletowego doczepione do kompostownika z palet i wyścielone folią po srajtaśmie, moje Wy obiekty do dumy, już widzę tą zazdrość sąsiadów! 😍), uwielbiam, kiedy rzeczy są odkładane na miejsce. Uwielbiam, kiedy mój mały świat ma swój uprzyjemniający życie ład i kiedy sposób organizacji mojego życia sprytnie i pomysłowo usprawni mi codzienność.
A jak to się ma do tego punktu o organizacji właściwie wszystkiego? No bo powiadam Wam:
Wszystko można usprawnić tak, żeby nam w życiu było lepiej.
Klaudia Tolman
Na przykład wygląd i organizację podręcznej dobromirskiej szuflady w kuchennej wyspie można usprawnić. O tak o:
* swoją drogą, to właśnie Adam Sodowy prowadzący w latach 1959 – 1983 kultowy program telewizyjny „Zrób to sam” (zoba na YouTube) jest (wspólnie z Romanem Huszczo) autorem scenariusza do serii dobranocek „Pomysłowy Dobromir”. How cool is that?! 😍
6. Poczekalnia skarpetek-singli
Na liście stałych elementów polskich domów można by jeszcze też umieścić zjawisko Skarpetkowego Trójkąta Bermudzkiego zainstalowanego przez producentów AGD w każdej pralce. U nas też jest ta technologia. Wydaje mi się jednak, że zgubione w praniu skarpetki to nie jest wina nowoczesnych systemów typu Eat Sock You SockSucker®. Myślę, że to wcale nie wygłodniała pralka je pożera. To my niewłaściwie postępujemy z tymczasowo rozparowanymi skarpetkami. Bo ja sama robiłam tak:
- Znajdowałam zagubioną skarpetkę.
- Niekonsekwentnie ją dystrybuowałam po domu. Bo jak się okazuje, miejsc, gdzie mam/y skarpetki w domu jest kilka:
- Część jest w szafce w sypialni (na górze domu).
- Część w szafce z butami (na dole).
- Część w szafce z ubraniami (na dole).
- I jeszcze kilka par jest w siłowni w szufladzie ze sportowymi rzeczami…!
- Cztery miejsca na skarpetki, no w dupach się poprzewracało! Dżizas! I dotychczas te biedne porzucone skarpety były zanoszone przeze mnie do jednego z tych czterech miejsc. W efekcie w każdym z tych miejsc były zarówno skiery sparowane, ale też skiery w tymczasowej popralniczej separacji. No chaos! Tak nie da się żyć. Tak się nie godzi.
Dlatego przemyślałam swoje życie i finalnie stworzyłam spokojną przystań dla zaginionych skarpetek. W tym skarpetkowym tinderze zmatchowałam już przynajmniej ze trzy pary. Polecam. Kluczem są dwa elementy:
- miej JEDNO MIEJSCE na zaginione skarpetki
- każdorazowo, kiedy zasilasz poczekalnie nowym singlem, SPRAWDŹ, czy jego para już na niego nie czeka w środku poczekalni.
Ach! I czy wspomniałam: rozwiązanie to jest w 100% z recycklingu. Jak widzisz to drewniane pudełko po alkoholu. No bo przecież #SzkodaWyrzucić, a nie wiem, jak Ty, ale u mnie w domu się nie przelewało. Chomikowałam różne rzeczy od małego i co nieco chomikuję (ale z umiarem!) do dziś.
7. Czarna tablica na wspólne rysowanie
Mamy z Bartkiem w kuchni czarną mini tablicę, na której postanowiliśmy w październiku 2018 roku rysować podsumowania miesięczne naszego wspólnego życia. Robimy to do dziś (z różnym zapałem, bo wiadomo, nie jesteśmy robotami). Co ważne – rysuje każde z nas. Nie, że tylko ja, bo „weź typiaro, ty robisz w rysowaniu, to narysuj”. Cokolwiek się wydarzy w naszym wspólnym życiu, co uznamy za warte upamiętnienia, rysujemy w miarę na bieżąco.
Na blogu znajdziesz także dwa wpisy z podsumowaniami miesięcznymi, w których te tablica występuje (15 sztuczek rysunkowych z 2019.06, 20 sztuczek rysunkowych z 2019.07).
8. Planowanie mebli w pomieszczeniu
Jakiś czas temu kupowaliśmy kanapę typu narożnik robioną na zamówienie i Pani zadała nam jedno bardzo istotne pytanie, na które odpowiedzieliśmy bardzo zgodnie:
Aaaaa, Pani kochana, wszystko nam jedno!
Klaudia i Bartek w sklepie Ekomeble w Lesznowoli, polecamy serdecznie
Pani zdziwiła się w sposób niebotyczny, conajmniej tak, jakbyśmy na pytanie „Chcecie 5 litrów płynu dezynfekującego za darmo?” powiedzieli, że „Nie dzięki, po co, weś ić stont!”. Najwyraźniej statystyczną odpowiedzią na to zadane przez nią pytanie jest trwająca przez trzynaście minut debata granicząca z gorącą awanturą par, bo nie mogą się zgodzić co do tego, czy narożnik ma być lewostronny, czy prawostronny. Bo o to nas spytała właśnie. Jaki chcemy? Lewo- czy prawo-stronny? A my co do zasady chcieliśmy nim jeździć po salonie jak – za czasów mojego dzieciństwa – świeży absolwent komunii, który dostał właśnie na komunię rolki i chce nimi jeździć choćby nawet z przedpokoju do łazienki na kupę. Chcieliśmy tak właśnie szaleńczo i z zapałem jeździć kanapą po salonie w zależności od pory roku (żeby albo gapić się na kominek, albo na wykusz z roślinami).
Wówczas w sklepie powiedzieliśmy Pani, że dobra, pal licho, niech będzie lewostronny (na takim siedzieliśmy w sklepie i wydawał się być ok). Ale już w domu mój wewnętrzny Tolmix-Inżynier nie mógł usiedzieć spokojnie. Chciałam się upewnić, że oby napewno lewostronny? Majstrowanie narożnikiem w wyobraźni, który to narożnik miałam tylko we wspomnieniu było dla mnie zadaniem nie do wykonania. Mózg mi się zwieszał jak Windows już przy samym nawet otwieraniu. Więc co? No jak to co! Zrobiłam sobie nieziemsko skomplikowaną makietę naszego salonu oraz dwa równie wyszukane modele narożnika. Lewo i prawostronny. Zobaczcie, jakiegoż to potężnego TALENTU i GENIUSZU ode mnie wymagało. Bez 5 lat na ASP to nie podchodź:
No i potem zaczęło się design thinkingowe prototypowanie (gdybyś nie wiedział/a – design thinking to jak dla mnie w jakichś 70% visual thinking 😋). Czyli bez bolesnego dla serca i uszu rysowania powierzchni podłogi mogłam sobie szurać papierowymi modelami po papierowym pomieszczeniu szukając plusów i minusów lewo- i prawostronnego narożnika. No i utwierdziłam się wtedy tylko, że dobrze wybraliśmy! Lewy lepszy. Daje nam więcej opcji, bo możemy mieć 2 układy otwartej przestrzeni, 1 układ zamkniętej przestrzeni (oraz jeden neutralny, dziwaczny układ) podczas gdy w narożniku prawym mieliśmy 1 układ otwartej przestrzeni, 1 układ przedziwnego półotwarcia i 1 układ, w którym roślinny wykusz byłby odcięty od reszty domu, co kompletnie nie miałoby sensu.
No i kanapę uwielbiamy! Robi nam dobrze od stóp (poprzez tyłek) do głów (w oczy). Bo wygląda tak. No dajcie spokój, być taką doskonałą kanapą! A żebyście widzieli zdziwienie Pani, jak wybraliśmy kolor! Ludzie, jak się okazuje, zamawiają smutne czarne albo szare kanapy, no bo wiadomo, taka teraz moda, plus są praktyczne i uniwersalne. A my, wielcy fani koloru wybraliśmy ten ciężki do określenia miks pomarańczu z łososiem, którego zdjęcie nie oddaje:
9. Mood board do zamówienia stolików
Jak już zamówiliśmy kanapę zamarzył nam się stolik z pierwszego tłoczenia. Taki zjawiskowy, że hej. Z żywicą korespondującą z naszą kanapą i ceglaną ścianą kominkową. Więc zebrałam wszystko do kupy w jeden wielki mood board i wysłałam go kilku zdolnych producentów tego typu stolików, żeby objaśnić im, o co nam chodzi. Zrobiłam to oczywiście nie w mailu, co by mnie samą doprowadziło do kurwicy i wierzę, że to samo przytrafiłoby się odbiorcy takiego maila…! Zrobiłam to w Muralu (o którym pieśni pochwalne trąbiłam już w tym poście, do którego lektury gorąco zachęcam). Mural wygląda tak (można sobie go też zobaczyć anonimowo bez możliwości modyfikowania, ale z możliwością przybliżania gdzie tylko chcesz – tutaj):
Od jednego z (niedoszłych) twórców tego typu stolików dostaliśmy taką oto odpowiedź, więc jeśli chcesz w życiu zrobić komuś dobrze w mózg (w tym przede wszystkim sobie), to zaklinam Cię na Pana Losa Łaskawego, nie wysyłaj serii pokiereszowanych maili z załącznikami o nic niemówiących nazwach „IMG_1773″, „fota mebla 1″, czy „taki_v.2″, tych długich, męczących maili, w których nie ma żadnego formatowania, część załączników się nie doda, potem dosyłasz, zmieniasz tytuły maili, potem coś nie dochodzi… Tylko zrób takiego właśnie mood boarda, taką tablicę ze wszystkim naraz, skrupulatnie opisane, z legendą, z kolorami… Bo zoba co się dzieje, jak się z ludźmi wizualnie i sensownie komunikujesz. Pieją z zachwytu. Jak Pan Dariusz (pisownia oryginalna):
Witam,
Niestety nie mozemy sie podjac realizacji Mamy bardzo duze braki w drewnie i plastrach (nie posiadamy obecnie ani drewna orzecha ani plastrow jak na zdjeciach 2 i 3). Na dzien dzisiejszy dysponyjemy tylko tym co na stanie, kolejne nasze realizacje beda mozliwe za kilka miesiecy, po procesie suszenia drewna.
Ps. Bardzo podobalo nam sie Panstwa opracowanie graficzne pomyslu na stolik, aby kazdy z klientow umial tak precyzyjnie wskazac co mu sie podoba
Pozdrawiam,
Dariusz
10. Rysunkowe zapiski codzienności – dziennik rysunkowy (typu Cudownik)
O Cudowniku piałam już w zachwycie w kilku postach na moim blogu (post 1, post 2, post 3 a także masa innych). W dzienniku cudów codziennych rysowałam regularnie przez dobre 4 lata – od 1 stycznia 2015 do 19 marca 2019 roku. Ale już nie rysuję. No bo wiecie, dopadła mnie nowa zielona pasja: 151 doniczek na chacie (stan na 30 marca 2020), pizdylion warzyw, owoców, krzewów i drzew a do tego kizianie i robienie wcholerionu zdjęć 4 kotom się samo nie ogarnie 😜
Niemniej nadal w serduchu wiem, że idea codziennego podsumowania swojego dnia z wdzięcznością za to, co nam się przytrafia jest wspaniała. I nadal gorąco Ci ją polecam! Nic tak nie wpłynęło na jakość moich rysunków jak właśnie codzienne rysowanie w Cudowniku. Nie tam konferencje w Stanach, szkolenia u mistrzów komiksu w Hiszpanii, spotkania w gronie europejskich frików wizualnych… To wszystko było ciekawe, wzbogacające, ale na samo rysowanie nie wpłynęło. Nie. To właśnie rysowanie w Cudowniku najbardziej poprawiło JAKOŚĆ i KREATYWNOŚĆ moich rysunków. Amen.
A jeśli borykasz się z klasycznym dylematem, że nie wiesz, jak zacząć, to mam dla Ciebie mojego e‑booka, który Ci w tym starcie pomoże! Ha! Idę o zakład, że o nim nie miałaś/ nie miałeś pojęcia 😜
Przyszło nam żyć teraz w interesujących czasach. W czasach pandemii koronawirusa COVID-19… Zakładam, że w większości z nas (wiem, że na pewno we mnie!) buzują bardzo różne skrajne emocje. Jeśli chcesz nimi jakoś zarządzić, to tym bardziej polecam Ci spisywać i wizualizować towarzyszące Ci stany emocjonalne, myśli, lęki, problemy i zagadki, przed którymi teraz stajesz. To może być historycznie interesujący zapis dający Ci później wgląd w coś, co nas wszystkich dotknęło. I może działać na Ciebie terapeutycznie! I wiem, co mówię, bo kiedy mnie dopadł mój największy życiowy kryzys, niezmiennie rysowałam w Cudowniku. Było to balsamem dla mojej potłuczonej w drobny mak duszy.
Więc jeśli jesteś ciekaw/a jak wyglądały strony z mojego Cudownika z tego okresu, to znajdziesz to z kolei jeszcze innym e‑booku (albo płatnym, albo bezpłatnym, wybieraj 😜).
Podsumowanie
Czyli tyle! Jak widzisz jest tego od cholery, a wierz mi, że i tak nie wylistowałam tu jeszcze wszystkiego 🙂 Przypomnijmy:
- możesz zorganizować sobie półkę z herbatami
- możesz zorganizować ścierki w kotłowni
- możesz zorganizować przyprawy
- … albo leki!
- … albo właściwie cokolwiek (na przykładzie stałego układu szuflady)
- możesz wreszcie zapanować nad zgubionymi w praniu skarpetkami
- możesz rysować wspólnie z domownikami na (np. czarnej) tablicy
- możesz ułatwić sobie proces urządzania wnętrza (na przykładzie narożnika)
- możesz stworzyć zebrać myśli w formie mood boardu przy zamawianiu mebla
- możesz też wreszcie prowadzić codzienne zapiski w formie notesu pełnego wdzięczności (na przykładzie mojego Cudownika)
A Ty? Jak jeszcze wykorzystujesz myślenie wizualne w domu? Jak ułatwiasz sobie życie dzięki prostej wizualizacji? Dawaj znać w komentarzu na blogu! ♥️
Jeśli spodobał Ci się ten wpis, nie zapomnij przeczytać także:
- Myślenie wizualne w medycynie – 5 sposobów
- Dwie styczniowe trąbki (czyli o Muralu oraz o tym, że w rysowaniu nie chodzi o rysowanie)
- Rysowanie przepisu w 7 krokach (#CaseStudy #1 – kawa wg 5 przemian)
- Pochłonięte książki, czyli #KącikZaczytanegoTolmixa w 2019 (czyli a nuż widelec sposoba Ci się któraś z przeczytanych przeze mnie, jeśli już wszystkie z domu przeczytałaś/eś 😉)